poniedziałek, 21 stycznia 2008

Akademik


Akademiki zawsze byly dla mnie miejscem z mitow i legend. Kojarzyly mi sie z dogodna lokalizacja (pozniejszym wstawaniem na zajecia i latwiejszym powrotem noca). Z tlumem. Zdezelowanymi windami. Wspolnymi kuchniami - gdzie kazdy kazdemu zaglada do garnka. Zmeczonym zyciem pokutnikiem w okienku (z mina mowiaca: "za jakie grzechy?") legitymujacym wszystkich usilujacyh przekroczyc bramy pieklo-raju. Wiecznym gwarem, lub (zadziej) cisza jak makiem zasial, przerywana tylko szelestem tysiecy kartek. I oczywiscie z imprezami, ktore nie moglyby sie wydarzyc w zadnym innym miejscu na swiecie.

Nigdy natomiast w zadnym nie mieszkalam. Nie wiem jak to jest dzielic pokoj u obca osoba. Odbierac poczte u portiera. Tolerowac tlumy ludzi przewijajacych sie nad glowa do wczesnych godzin rannych i usilujacych zostawic gdzies swoje torebki, bo na pietrze jest impreza. Zapisywac sie na pralke z tygodniowym wyprzedzeniem. Skolowacialym jezykiem usilowac przetlumaczyc panowi w okienku od ktorego wlasciwie pokoju klucz chcialabym dostac. Przelewac 5 zlotych na jakies subkonto i biegac z zaswiadczeniem do administracji, by ktos mogl zostac u mnie na noc.

Bo w Niemczech akademiki dzialaja troszeczke inaczej.

Pierwsza roznice widac przy wejsciu: drzwi sa zatrzasniete. Nie ma czegos takiego jak portiernia. Aby wejsc trzeba... miec klucz. Ma go kazdy mieszkaniec. Po tewej lablica 1x2m z przyciskami opisanymi cyframi. Domofon. Tak sie wchodzi do akademikow, w ktorych sie nie mieszka. Zwykle przy wejsciu znajduja sie tez skrzynki na listy, ale tutaj sa one akurat nad barem.

W moim akademiku sa dwie windy. Ta po prawej, mniejsza, jest zdecydowanie reprezentacyjna - stalowe wnetrze, ladne lustro - ta po lewej - reprezentatywna. Jej wlasciwe wnetrze wyglada prawdopodobnie tak samo jak w przypadku tej drugiej, ale trudno to jednoznacznie stwierdzic, bo wylozona jest cala ok. 2-centymetrowa plyta, pokryta roznego rodzaju tworczoscia mieszkancow. W kacie sklebiony, szary papier toaletowy - podstawowy surowiec akademika, wykorzystywany do wszystkiego, dostepny powszechnie w toaletach. Do wlasciwego uzytku - niestety - nie zdatny. Swieci za to swe tryumfy po kuchniach wszystkich pieter.

Korytarz. Cytrynowa zolc pokryta kurzem. Mielismy szczescie. Pietra nieparzyste skazane zostaly na roz. Kiedy tu przyjechalam pod scianami lezalu stosy desek a sufit ozdabialy girlandy kabli. W okolicach Swieta Zmarlych pojawili sie jednak Medrcy W Bieli i tajemnymi metodami (obejmujacymi m. in. zaklinanie duchow drewna Podniebnym Tancem Z Drabinami i skomplikowane inkantacje, oparte na Wszechpoteznym Slowie "Kuurrrrrwa!") zmusili deski do lewitacji i prejecia koloru ich szat. Zadanie musialo byc wysoce skomplikowane i wymagac nieposledniej mocy, co kilka dni bowiem Medrcy pojawiaja sie na chwile, by - dla pewnosci - wzmocnic swoje dzielo dodatkowymi zakleciami.

Kuchnia. Swiatynia Chaosu. Entropia siega nieskonczonosci. Niezaleznie wysilku (W) wlozonego aby ja ujarzmic.

Z kuchni przechodzi sie do pokoju dziennego. Lawa, stare sofy, zdezelowane fotele, kilka stolow, rozpadajace sie krzesla: 20 m² ex-Stajni Augiasza. Dokonalysmy swojego czasu heroicznego czynu podniesienia jego walorow higienicznych. Bez narazania na szkody okolicznych ekosystemow wodnych. Najbardziej zaskakujacy jest fakt, ze w przeciwienstwie do kuchni, w pokoju stan ten - pomimo uplywu miesiecy - wydaje sie utrzymywac. Nawet stoly od czasu do czasu same sie wycieraja.

Pokoj. 11 m² swobody. Proste lozko (z materacem), szafa, krzeslo, stol, regal, umywalka. I lodowka. Wszystko co potrzebne do zycia.

Brak komentarzy: