Prolog:
Na poczatku grudnia pojawily sie na okolicznych przystankach intrygujace plakaty: "Mainzer Lumpenball in der Rheingoldhalle" tematyka: piratki i morscy rozbojnicy - w tle sugestywny rysunek korsarskiej pary (zaopatrzonej w szklane artefakty) tanczacej na pozielenialych deskach pokladu zaglowca (maszt, wanty, armata i beczka nieco podejrzanego trunku) - innymi slowy: wszystko co potrzeba aby zasugerowac klimat imprezy. Tylko jedno "ale": bilety po 24 euro - to zdecydowanie nie na kieszen Erasmusa.
Zawiazanie akcji:
Zapomnialam o Lumpenballu az do pewnego wietrznego dnia - mniej wiecej tydzien przed Ostatnim Piatkiem Karnawalu - kiedy to Katharina (Niemka z mojego pietra) spytala czy sie pisze na ta impreze, uswiadamiajac mnie przy tym, iz - jako studentki - obowiazuje nas cena (w przedsprzedarzy) - 9 euro.
Nastepne dni spedzilam glownie na tworzeniu Przebrania. Oczywiscie, w Moguncji - miescie ulicznego karnawalu - zakup gotowego nie stanowil najmniejszego problemu. Wrecz poszukujac jakiegokolwiek innego rodzaju asortymentu, trzeba sie bylo najpierw przedrzec przez dzial "karnawal" w kazdym sklepie nieco wiekszym niz kiosk ruchu.
Niektore ze strojow prezentowaly sie nawet calkiem niezle - i coz z tego, jezeli te, ktorych za nic w swiecie bym na siebie nie wlozyla, kosztowaly tyle, ile bym mogla dac za cos, co spodziewalabym sie nosic latami. No i coz to za sztuka, kupic cos gotowego i wygladac jak wszyscy? Nie, tego moja zaprawiona w organizowaniu na ostatnia chwile przebrania na oboz czy LARPA (konkretnie: cale dwie tego typu imprezy, w ktorych udalo mi sie uczestniczyc) natura by nie zniosla. Ruszylam wiec na miasto w poszukiwaniu najtanszych mozliwych elementow potrzebnych do skompletowania szaty Krolowej Morza (jak turkusowa chustka za 2,5 euro, ktora w polaczeniu z igla, nitka, stadem szpilek, kilkoma godzinami roboty i anielska doza cierpliwosci miala przemienic moja sportowa bluzke w balowa sukienke).
W koncu nadszedl dzien upragnionego "balu". Rozpoczac mial sie o 19:11, ale poniewaz pierwsze podrygi sesji dawaly juz o sobie znac, udalo mi sie dotrzec do akademika niecale pol godziny wczesniej. I wcale nie bylam ostatnia z naszej balowej ekipy. Ale bez nerwow, wiadomo kiedy studenci wychodza na impreze (o takiej godzinie, zeby gimnazjum zdazylo sie juz wyniesc) - ta zasada wydaje sie opierac roznicom kulturowym.
Tak wiec - zaczelysmy sie stroic. Jak to kobiety - silna 5-cio osobowa ekipa - po odwiedzeniu prysznica i wdzianiu podstawowych elementow naszych kostiumow, spotkalysmy sie w "Aufenhaltraum" aby za pomoca zarowno bardziej (kredki, szminki, grzebienie, gumki, lakier do paznokci) jak i mniej typowych elementow (wstazki do kwiatow, szczoteczki do czyszczenia fajek), w rytmie szampana i radia, dokonczyc Dziela. I o czywiscie mialysmy przy tym tyle radosci, ze nawet nie chcialo nam sie juz wlasciwie na ten bal za bardzo ruszac. Ale jakiz sens mialyby wtedy nasze wysilki? Tak wiec poszlysmy.
Udalo nam sie wybrac okolo 23, co - jak sie pozniej okazalo - wcale nie bylo az tak pozna pora. W autobusie pelno. Wszyscy przebrani i ewidentnie po premedykacji. Smiech, gwar i strumienie wedrujace z flaszek do kubkow - i dalej do ust.
"Jak to wlasciwie bedzie wygladalo?" - zapytala jedna z kolezanek, gdy stanelysmy przed hala reprezentacyjna Moguncji - "Pewnie jak taka dyskoteka?" . Zadna z nas tego do konca nie wiedziala, ale wlasnie takiej mniej-wiecej formy sie spodziewalysmy. Kolorowe przeblyski widoczne przez sciane z przyciemnianego szkla raczej nas w tym utwierdzily.Lumpenball:
Weszlysmy. Przystanek numer 1: szatnia. 1,5 euro. Rzut oka do okola - nie wyglada na te przynajmniej 5 tys. ludzi, ktore tu powinno sie znalezc (oszacowane przed wejsciem na podstawie numeru biletu - 4887). Jednakze walcowaty twor, we wnetrzu ktorego zdeponowalysmy nasza odziez skutecznie oddziela czesc "wejsciowa" od reszty tworzac po bokach dwa szerokie przejscia. Muzyka po naszej stronie wlasnie umilkla zanim zdazylam sie zastanowic jak wlasciwie ja sklasyfikowac.
Przechodzimy dalej. Pojemnosc hali znacznie przekracza jej zapelnienie czynnikiem ludzkim. Przy suficie jakies swiatelka. Poza tym nic. Zadnej dekoracji czy jakiejkolwiek zewnetrznej oznaki karnawalu - ale za to kazdy przebrany. W wiekszosci za "kapstadt". Wizualnie lokalizujemy glowne punkty zwiekszonej gestosci zaludnienia: OK, czyli tam koncentruje sie zabawa. Ruszamy.
Katharina prowadzi. Przystanek numer 2: bar. Docieramy do niego poprzez labirynt utworzony przez stoliki i tlumek, zaciesniajacy sie w poblizu wodopoju oraz nieodleglej sceny. Najtanszy napoj: 3 euro. To moze pozniej. Katharina nie ma takich obiekcji. Dobiegajace nas dzwieki sklasyfikowac mozna najblizej w okolicach naszego disco-polo. Idziemy poszukac czegos innego.
Calkiem przyjemnie brzmi melodia plynaca z kolejnego podwyzszenia. Przypomina mi szante, ktora kiedys slyszalam. Czas tanczyc! Dziewczyny nie. Mimo to probuje. Po raz pierwszy tego wieczora w ostatniej chwili unikam upadku w wyniku poslizgu na resztkach rozbitej butelki. Muzyka sie zmienia. Przywodzi na mysl cos pomiedzy country a pop. Co teraz? Na razie czekamy na Katharine. Zaraz wroci, tylko zobaczyla gdzies kolezanke.
Wiec szukamy muzyki. Po drodze bar jeszcze raz. Disco-polo ma chwilowo przerwe. Idziemy w okolice wejscia. Tam przynajmniej mieli jakas gitare. Na parapecie nieczynnych okienek szatnii siedza tlumy. Jedyne miejsce gdzie mozna poza (cieszacymi sie niemniejszym powodzeniem) stolami oddzielajacymi handlarzy gadzetami od reszty. Muzycy sie stroja. Dziewczyny o czyms rozmawiaja. Trace watek.
Ruszam na samotny spacer. Moze jednak cos sie znajdzie. Coraz wiecej szkla na podlodze. Zaczynam sie powaznie obawiac o moje szpilki. Trzeba bylo nie zostawiac glanow w szatnii. Mam wrazenie, ze slysze Glorie Gaynor. Milknie niedlugo po tym jak docieram do wlasciwej sceny. Powraca disco-polo. Zimno. Juz mi sie nawet nie chce pic. Zimno. Snuje sie bez celu.
I wtedy ich zobaczylam. Nie bylam jedyna osoba zbyt trzezwa na ta impreze. Bylo ich trzech. Stali niedbale opierajac sie o sciane. Od czasu do czasu przesluzgujac wzrokiem po otoczeniu. W czerwonych barwach swojego zakonu: Joanici. Jeden z nich zamienil kilka slow z krotkofalowka. Wyprostowali sie i oddalili niespiesznym krokiem w sobie tylko znanym kierunku. Od niechcenia zarzucajac na ramie czerwona ratownicza torbe. Czego bym w tym momencie nie dala, aby sie z nimi zamienic...
- "Gdzie Ty bylas, wszedzie Cie szukalysmy! "- uslyszalam za soba glos Kathariny - "Nie oddalaj sie od nas, bo potem nie wiemy czy cos Ci sie nie stalo!"
The last hope:
- "W kazdym razie w podziemiach jest jeszcze jedna scena. Wlasnie idziemy jej poszukac". Schody okazaly sie sasiadowac z Countrypodobnymi dzwiekami. Nad nimi kartka formatu A4 gloszaca "Spelunkenparty" - brzymi super. Na schodach dwie pielgrzymki: jedna w dol, druga w gore. Przylaczamy sie do pierwszej i po nie dlugiej chwili dobiega nas cos na ksztalt kosmicznego techno. I wita nas absolutna jasnosc. Oraz swiadomosc, ze owe pozornie dwie pielgrzymki sa w gruncie rzeczy jedna i ta sama.
Rozwiazanie akcji:
Zdecydowalam: ja wracam. Moze uratuje cos jeszcze z "wieczora". Dziewczyny zostaja jeszcze w nadziei, ze "jeszcze sie poprawi". Wracaja dwie godzyny pozniej.
Epilog:
Natepnego ranka Kasia spotkala kolezanke z kutursu jezykowego - Stephanie:
- No czesc, co slychac?
- A wiesz, bylam wczoraj na najlepszej imprezie mojego zycia! Tanczylam od 22 do 6 rano!!! Totalnie za darmo! W miescie byla taka scena z muzyka.