poniedziałek, 6 października 2008

Dziewczyna w koralikach


Wyglądała jak wcielenie wiosny

Złociste włosy miękkimi falami spływały na sweter w kolorze pierwszej trawy.

Splecione dłonie otaczały kubek gorącej herbaty, oparty o spowite sztruksem spódnicy kolano.

Rozkołysane pomiędzy ramionami żółte drewno korali przypominało łagodne ciepło letniego popołudnia.

Spod długich rzęs rzuciła przesycone dziwnie radosną pełnią spojrzenie

Wciągnęła powietrze, jakby z westchnieniem miała zdradzić imię swej miłości

- Nie ma chyba na świecie nic piękniejszego... Jak ja uwielbiam stan odkochania!

poniedziałek, 22 września 2008

Dworcowa Odyseja


23:50

Fajrant. Na ten S-Bahn za 2 minuty to juz na bank nie zdaze, zwlaszcza, ze to na drugim koncu targow. W takim razie metro. Moze isc od razu? Dokumenty mam, klucze mam, ciuchy moge zabrac z szafki jutro. No tak, a po drodze dostane zapalenia pluc; szybko po kurtke i na metro.

Zaraz, to wejscie inaczej wygladalo. To moze bardziej w lewo. Hmmm... tu nic nie ma, o, fajna winda. Ciekawe czy TIR tu wejdzie czy tylko cos pokroku Zuka? No dobra, tylko gdzie moje drzwi. W prawo tez nie bo to schody. To moze to jednak te tylko przez te kilka godzin cos tu poprzebudowywali? W koncu jutro sie zaczyna.

O, otwarte. Super. Jest winda. Dobrze; jedziemy na dol. Korytarz. Prosto. Odbicie w prawo - to jeszcze nie tutaj. To bylo dalej. Ile to sie ciagnie? Identyczne biale korytarze. Zaraz, przeciez juz powinien byc ten zakret. A, tutaj. Super. Moja szafka? Jest. Kurtka na grzbiet. Torba w reke. Zmykam.

Prosto, prosto, prosto... swietnie, to ktore drzwi to teraz byly... Widze trzy... "Winda - strona polnocna" - super, pomysleli zeby zrobic znak. Drzwi, znak, korytarz, znak, drugie drzwi... jakie drugie drzwi?!?! Przeciez nie bylo drugich drzwi... Ale znaki tak prowadza... Aha... super, ta winda to ja chyba sobie nie pojade... To gdzie teraz? Na zewnatrz bylo na lewo to od tej strony musi byc w prawo. Z powrotem, po znakach i gdzies tutaj. Chyba te drzwi...Zaraz... O, jest. Uffff... koszmarny labirynt.

23:57

W koncu na zewnatrz. Dwie minuty do metra. Swietnie. Biegne. Brama. Chodnik. W prawo. W strone placu. Gdzie teraz? Przepraszam, gdzie jest metro? Dziekuje. Biegne dalej. Po schodach w dol. Trzymac sie prawej strony.

00:05

O, jest peron. Na wyswietlaczu: U4 - Hauptbahnhoff - 15 minut. Co teraz? Tramwaj! Do gory. Ulica. Czerwone. Cos odjezdza z pryzstanku. Oby to nie moj. Zielone. Ide. Nie, moj jedzie w druga strone. Za 7 minut. Jedzie 5. O tej godzinie moze zajmie mu krocej i dam rade przebiedz...

00:10

Jest! 2 minuty wczesniej! To tyle ile mi trzeba! Wsiadam. Rusza. Staje na czerwonym. Stoi. Stoi. Stoi. Teraz to juz na pewno nie zdaze. W koncu zielone: jedziemy.

00:16

Hauptbahnhoff. Z dobrej strony. Teraz biegiem. Oby sie udalo. Po schodach. Ciekawe towarzystwo na dole? A z reszta co to za roznica, byle sie o nich nie potknac. Teraz do do zejscia na 103. O tu tez jest. Biegiem po ruchomych schodach. W polowie widac wyswietlacz: S8 - Wiesbaden Hbf - 0 min. Jest i pociag! Zdazylam!!! Byle szybko! Oj... nie...

Nie no, nie mozliwe. Caly ten szalony wyscig tylko po to, zeby zobaczyc koncowke odjezdzajacego pociagu... I teraz co, mam czekac tu do 5 rano? Nie, no, nie wierze... Naprawde ten o 00:47 juz nie jezdzi? Jezdzi... do Ruesselsheim... fajnie...

Kto tu ma jakis dostep do netu? Katharina. Musialabym na glowe upasc, zeby do niej zadzwonic. Taka panike niepotrzebna zrobi... To kto? Moze Ewa... Ewuniu, czesc Slonce, bardzo Cie przepraszam, ze teraz dzwonie, ale uciekl mi ostatni S-Bahn. Masz moze pod reka internet? A moglabys mi sprawdzic czy cos jedzie jeszcze za jakas godzine z Ruesselsheim do Mainz? Bo nastepny juz tylko tam dojezdza? Dzieki!.

Kurcze, ale to jest dopiero ironia losu. Tydzien temu poszlabym po prostu do Marii, a teraz? Ale moze ona jeszcze nie wyjechala? Miala okolo tego weekendu, ale sama nie wiedziala dobrze kiedy. Dzwonie. Wolny sygnal. Dobrze. Nikt nie odbiera. Jeszcze raz. To samo. Trzeci raz. The number you are trying to reach... Swietnie. Ale bylo wolne. Pewnie nie moze teraz i odrzucila. SMS. Marys, blagam, powiedz, ze jestes jeszcze we Frankfurcie...

Halo? Tak? Nic juz nie jedzie? No, tak myslalam, szkoda... No nic, dziekuje Ci bardzo i przepraszam ze cie obudzilam. Zobaczymy sie rano.


Informacja? Czynna? Swietnie. Zapytam. Intercity 3:15. No coz, chyba nie branie ze soba kasy aby nie zostawiac w szafce nie bylo takim genialnym pomyslem jak mi sie wydawalo. A poza tym? Autobus o 4 i S-Bahn 4:59. Pieknie. No to mamy nocleg na dworcu... To gdzie teraz? Pytanie. Do Mekki dworcowych nocy.

00:40

Teraz pytanie: zamykaja to w ogole? Oby nie. Ale kiedys myslalam, ze tego na Florianskiej w Krakowie tez nie zamykaja dopoki nie wywalili Aliny i Sylwii o trzeciej nad ranem... No nic, sprawdzimy. Na razie i tak nie mam za bardzo alternatywy.

To ile tego mam? 3,20. Stac mnie na cos? Hmmm... Moge wziac kakao za 1,39 i cheesburgera za 1,29... To lepiej wezme tylko kakao, bo potem bede na pewno chciala jeszcze jedno. I zobaczmy gdzie tu najlepiej usiasc zeby obsluga nie widziala z daleka ze spie. Moze tam? Aha, tu juz spia, to trzeba bedzie od tamtej strony i tyle. Szkoda ze stolik w rogu zajety. Zeby mnie nie bylo stac na hamburgera w McDonaldzie to juz przesada. Ale mialam byc najedzona. Skad moglam wiedziec ze na tej imprezie nie bedzie czasu na przerwe i jedzenie? Zawsze przerwa to byla rzecz swieta.

Dobre to kakao. Tylko cos szybko sie konczy. O, moj stolik wolny. To sie tam zbunkruje. Pryznajmniej schowam torebke przy scianie i moge spac. O, pan z obslugi. Przeciez ja wcale nie spie, pije kakao i tyle. A Ci tu czego. Super. Szkoda, ze nie rozumiem wloskiego. A moze to i lepiej. Nie spac. ... Nie spac. ... Cholera, mialam nie spac, jeszcze mi jakis dowcip odstawia i co? O, ida sobie. Super. No to dobranoc :)

2:00

Przepraszam; zamykamy. Pieknie. Wiedzialam, ze to cieplo i miekkosc kanapy nie beda trwaly wiecznie. Drzwi od strony dworca zamkniete. Trzeba wyjsc na zewnatrz. Swiatla miasta. Rzeskie powietrze. Jeszcze trzy godziny... trzeba sobie znalezc jakies miejsce... Na 9 do pracy... po prostu musze sie jeszcze zdrzemnac.

O, a Ci nie boja sie tak tu spac - skuleni na schodach - zaraz za drzwiami? Ej, jak to zamkniete?!?!?! To co, jak ktos nie wejdzie na czas i nie zbunktuje sie na dworcu to juz nie ma szans dostac sie do srodka?!?! Cudownie. I co ja teraz zrobie? Zimno, w nocy, w srodku obcego miasta... Ladnie sie wpakowalam.

O tam ktos wychodzi... Aha, wyjsc mozna, tylko pilnuja zeby nikt wszedl. Przepraszam, nie mozna wejsc do srodka? - Tylko z waznym biletem. Dobrze, tyle to przynajmniej mam. Ale co sie strachu najadlam... To teraz jakas poczekalnie znalezc... Jasny gwint, ile tu policji, wiecej chyba niz podroznych... O tu wszyscy siedza - grzecznie, na widoku.... O nawet jest lawka, cala dla mnie, moge sie polozyc i zdrzemnac... Boze, normalnie czuje sie jak bezdomny...

2:20

Fajne wrazenie lezec dokladnie pod najwieksza na dworcu tablica odjazdow. Tylko dlaczego nie moge spac, przeciez jestem tak koszmarnie zmeczona... No moze i twarda ta lawka ale co z tego... A, to chyba przez to ze sie caly czas trzese... wlasciwie to dlaczego tu jest tak koszmarnie zimno?

A moze ja mam jeszcze cos do zalozenia na siebie? Tak! Mam! Przeciez wzielam ze soba koszule na zmiane to zaloze jedna na druga, bedzie ciut cieplej. Tylko najpierw sie trzeba z kurtki rozpakowac... O, nawet sie nie smieja tylko usmiechaja... Takie sobie wesole solidarne marzniecie...

Jak tak dalej pojdzie wpakuje sie do tego intercity 3:15 i powiem ze maja mi wlepic te 40 euro kary, ale ja nie wyjde i tyle.

2:25

Kurcze, to nie ma sensu. Jeszcze chwile tu zostane a znowu nabawie sie zapalenia pluc i tyle z tej wycieczki... Nie, no, nie wierze, ze na calym dworcu jest tak koszmarnie zimno jak tutaj... To pewnie dlatego, ze ta hala wysoka jak wnetrze katedy. Zbieram sie. Trzeba poszukac jakeigos miejsca gdzie istnieje sufit.

O, moze tutaj, schodki kurcze piec metrow od mojej lawki... I zaraz cieplej jak sie wchodzi... Fajnie... Nie, nie fajnie... A wydawalo mi sie, ze niemieckie dworce nie smierdza uryna... a to ci niespodzianka. Tu nie zostajemy. W tyl zwtot i na dol... O, no prosze, juz ktos za mna idzie: Halo, przepraszam? Ech... vivat dworcowy BigBrother, na metr nie mozna skrecic z glownego szlaku aby nie dostac policyjnego ogona. Chyba zle poszlam, pomylilam kierunek.

To idziemy dalej, wzdluz sklepow. Dobrze by bylo znalezc ten pasaz gdzie tych dwoje drzemalo na schodkach, wyglada na to, ze oni numer z poczekalnia juz przerabiali, tam bylo nisko wiec musi byc cieplej. O, tutaj. I jest cieplo. Sa schodki. Jest gosciu. A gdzie ta laska? Pewnie tam do gory bo gdzie indziej by poszla. O jest. Faaajnie tu: cieplutko :)

Czesc, tez spozniona na ostatni pociag? - Mhmmm, dwie minuty i musze czekac do 5-tej. - O, tez jedziesz w kierunku Wiesbaden? - Dokladnie. - To swietnie, poczekamy sobie razem :)


2:40

Cholera, a Ci tu znowu czego? Aha, gazety beda rozpakowywac. I jak znam zycie zaraz nas stad wyrzuca... O, wlasnie idzie. Fajnie ze rozumiem, co on do niej mowi... Co Ci powiedzial? - Mowi, ze na pierwszym peronie jest misja dworcowa dla tych, co nie zdazyli na pociag i musza czekac do rana... tylko wiesz... nocuje tu od tygodnia, oni codziennie przychodza, a mowi mi o tym dopiero dzisiaj...

2:45

Dzien dobry, spoznilysmy sie na S-Bahna... i usilowalysmy tam spac, ale taki pan nam powiedzial, ze tu mozna poczekac... Tak, prosze bardzo, tutaj mamy jeszcze wolny stolik.

Suuuper. Na reszcie jakas stala przystan w tej calej komedii. O, a Ci tam maja nawet herbatke. A ja nie zdazylam kupic drugiego kakalka... Przepraszam, zostalo mi 1,80, czy to wystarczy na herbatke? Herbata jest za darmo - chce pani zwykla czy owocowa?

Nie no, normalnie raj... i jest toaleta, moge sobie zmyc makijaz... gdyby jeszcze tylko Amerykance nie dzwonila co pol minuty komorka i mnie nie budzila... no ale w koncu nie mozna miec wszystkiego...

Dlaczego oni tak stale do Ciebie pisza? - To z pracy, jestem kucharka w hotelu przy targach, chca zebym jeszcze wrocila - A od ktorej pracowalas? - Od 6-tej rano - Do 24-tej? I chca zebys z powrotem przyszla? - Dokladnie - Oni sa chyba niepowazni...

4:50

Choc, czas na nas. Zimno na tym peronie. Ale nic to, tylko przechodzimy przeciez w drodze na S-Bahna... jeszcze godzina i znajde sie w cieplutkim lozku... Dobrze, ze jedziemy razem bo moze przynajmniej nie przespie przystanku... Wiesz, Ty to masz dobrze, jedziesz teraz do domu, a ja wlasnie wracam z powrotem do pracy...

5:55

O, przysnelam. Kiedy sie zrobilo jasno? O, wjezdzamy na stacje... wyglada znajomo... czy to moglo by byc juz Mainz-Kastel? Ale to chyba wygladalo troche inaczej... O, tam jest tablica, niech tylko podjedzie blizej... Aha, no to wszystko jasne: Wiesbaden Hbf...

6:30

Nareszcie. Prysznic. I od razu budzik - mam S-Bahn 8.02 - na pol godziny po prostu musze sie polozyc.

9:25

Hallo, Herr Wenig? Ja powinnam byc za chwile u Pana, ale przydazylo mi sie cos tak koszmarnie glupiego, bede okolo 11 - Kiedy Pani bedzie? - Okolo 11 - Znaczy, dzisiaj jeszcze, tylko troche pozniej? - Tak, dokladnie, przepraszam bardzo... - Zaden problem.


11:47

SMS - Marysia - Hej, wlasnie wczoraj wrocilam do Torunia...

piątek, 15 sierpnia 2008

signum temporae


Spedzilam pol godziny przed regalem w drogerii.

Chcialam kupic szampon.

...do wlosow normalnych.

poniedziałek, 30 czerwca 2008

UFO


Otoczyla mnie nagle gesta, ciepla mgla. Cala moja istota skupila sie wokol natarczywego "PUK-PUK-PUK"...

Zaraz, zaraz... gdzie ja wlasciwie jestem...? O! grawitacja!... ale dlaczego ona nagle dziala w tyl, a nie na dol?... Moment, ja chyba spie... to to miekkie to musi byc materac... aaa, bo ja mam zamkniete oczy... To moze otworze... no niby jasno, ale tak jakos ewidentnie za wczesnie... O: za piec dziewiata... nie no to musialo mi sie przysnic...

PUK-PUK-PUK-PUK-PUK!!!!!

Nie no, co jest grane? Przeciez nikt na tym pietrze nie wstaje w niedziele przed 12-ta... Bo to przeciez jest niedziela, prawda? A moze juz poniedzialek? Zaraz: jak sie kladlam byla sobota a jestem stanowczo za malo wyspana jak na 32 godziny snu... Nie no, zdecydowanie niedziela. To dlaczego ktos na sile stara sie mnie obudzic?!?! Jakby to byla 5-ta, to pomyslalabym, ze pijany... Kurwa: cos sie stalo!


Wyskakuje spod koldry, otwieram drzwi...

- Co jest? - pytam zanim dociera do mnie to co widze

- O, czesc! Ja przyszlam tylko zapytac: czy moglabym pozyczyc Twoja suszarke do bielizny..?

piątek, 13 czerwca 2008

Printed in the USA


Inskrypcja pochodzaca z okladki "Eldest" - II czesci "Eragona":

"This is a work of fiction. Names, characters, places, and incidents either are the product of the author's imagination or are used fictitiously. Any resemblance to actual persons, living or dead, events, or locales is entirely coincidential."

niedziela, 1 czerwca 2008

Brat


- Siostra, nie jest dobrze: Twoi znajomi rozpoznają mnie na mieście...

czwartek, 8 maja 2008

Scarborough Fair

BOTH

Are you going to Scarborough Fair?
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Remember me to one who lives there,
For she/he once was a true love of mine.

MAN

Tell her to make me a cambric shirt,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Without any seam nor needlework,
And then she'll be a true love of mine.

Tell her to wash it in yonder dry well,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Which never sprung water nor rain ever fell,
And then she'll be a true love of mine.

Tell her to dry it on yonder thorn,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Which never bore blossom since Adam was born,
And then she'll be a true love of mine.

Ask her to do me this courtesy,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
And ask for a like favour from me,
And then she'll be a true love of mine.

BOTH

Have you been to Scarborough Fair?
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Remember me from one who lives there,
For she/he once was a true love of mine.


WOMAN

Ask him to find me an acre of land,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Between the salt water and the sea-strand,
For then he'll be a true love of mine.

Ask him to plough it with a lamb's horn,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
And sow it all over with one peppercorn,
For then he'll be a true love of mine.

Ask him to reap it with a sickle of leather,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
And gather it up with a rope made of heather,
For then he'll be a true love of mine.

When he has done and finished his work,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Ask him to come for his cambric shirt,
For then he'll be a true love of mine.

BOTH

If you say that you can't, then I shall reply,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
Oh, Let me know that at least you will try,
Or you'll never be a true love of mine.

Love imposes impossible tasks,
Parsley, sage, rosemary and thyme,
But none more than any heart would ask,
I must know you're a true love of mine.

______________________________

"Scarborough Fair to tradycyjna angielska ballada. Jej powstanie datuje się na czasy późnego średniowiecza, w których to czasach Scarborough było ważnym miejscem dla kupców z całej Europy. Pieśń ukształtowała się między XVI a XVII wiekiem i przypuszczalnie powstała na bazie innej ballady - "The Elfin Knight" " - wikipedia.pl
...

piątek, 2 maja 2008

I

- Idziesz dzisiaj na scianke?
- Nie mam butow nadajacych sie do wspinania.
- Spoko, tam jest caly karton, mozna sobie brac.

II

- To jak, stoimy tak czy wchodzimy do srodka?
- Za chwile. Ale Ty jak chcesz buty, to sie lepiej pospiesz.
- A to jest obojetne, ktore sie bierze?
- Tak, byle z tego kartona.

III

- Przepraszam, chyba masz moje buty... One byly razem spiete?
- Tak, ojej, a ja myslalam, ze z tego kartona to niczyje...
- No zasadniczo tak, ale ja moje zawsze tu zostawiam.

IV

- Jasny gwint, wzielam buty z kartona, a sie okazalo, ze to byly jednego pana.
- Ojej, no tak.... Ale nie przypadkiem tego, co tam sie teraz wspina?
- No, dokladnie tego, a co?
- No bo generalnie, to jest szef tej sekcji...

środa, 9 kwietnia 2008

zastygło mi na ustach
jak pocałunek
słowo
koniuszkiem języka badam pełnię jego brzmienia
żując rozdrabniam znaczenia
na poszczególne smaki
dziwię się jego trafności
smakuję precyzję
podziwiam doskonałość
z jaką oddaje myśli

Dobrze znowu mówić
językiem mojej duszy.

sobota, 2 lutego 2008

Lumpenball


Prolog:


Na poczatku grudnia pojawily sie na okolicznych przystankach intrygujace plakaty: "Mainzer Lumpenball in der Rheingoldhalle" tematyka: piratki i morscy rozbojnicy - w tle sugestywny rysunek korsarskiej pary (zaopatrzonej w szklane artefakty) tanczacej na pozielenialych deskach pokladu zaglowca (maszt, wanty, armata i beczka nieco podejrzanego trunku) - innymi slowy: wszystko co potrzeba aby zasugerowac klimat imprezy. Tylko jedno "ale": bilety po 24 euro - to zdecydowanie nie na kieszen Erasmusa.


Zawiazanie akcji:


Zapomnialam o Lumpenballu az do pewnego wietrznego dnia - mniej wiecej tydzien przed Ostatnim Piatkiem Karnawalu - kiedy to Katharina (Niemka z mojego pietra) spytala czy sie pisze na ta impreze, uswiadamiajac mnie przy tym, iz - jako studentki - obowiazuje nas cena (w przedsprzedarzy) - 9 euro.


Nastepne dni spedzilam glownie na tworzeniu Przebrania. Oczywiscie, w Moguncji - miescie ulicznego karnawalu - zakup gotowego nie stanowil najmniejszego problemu. Wrecz poszukujac jakiegokolwiek innego rodzaju asortymentu, trzeba sie bylo najpierw przedrzec przez dzial "karnawal" w kazdym sklepie nieco wiekszym niz kiosk ruchu.


Niektore ze strojow prezentowaly sie nawet calkiem niezle - i coz z tego, jezeli te, ktorych za nic w swiecie bym na siebie nie wlozyla, kosztowaly tyle, ile bym mogla dac za cos, co spodziewalabym sie nosic latami. No i coz to za sztuka, kupic cos gotowego i wygladac jak wszyscy? Nie, tego moja zaprawiona w organizowaniu na ostatnia chwile przebrania na oboz czy LARPA (konkretnie: cale dwie tego typu imprezy, w ktorych udalo mi sie uczestniczyc) natura by nie zniosla. Ruszylam wiec na miasto w poszukiwaniu najtanszych mozliwych elementow potrzebnych do skompletowania szaty Krolowej Morza (jak turkusowa chustka za 2,5 euro, ktora w polaczeniu z igla, nitka, stadem szpilek, kilkoma godzinami roboty i anielska doza cierpliwosci miala przemienic moja sportowa bluzke w balowa sukienke).


W koncu nadszedl dzien upragnionego "balu". Rozpoczac mial sie o 19:11, ale poniewaz pierwsze podrygi sesji dawaly juz o sobie znac, udalo mi sie dotrzec do akademika niecale pol godziny wczesniej. I wcale nie bylam ostatnia z naszej balowej ekipy. Ale bez nerwow, wiadomo kiedy studenci wychodza na impreze (o takiej godzinie, zeby gimnazjum zdazylo sie juz wyniesc) - ta zasada wydaje sie opierac roznicom kulturowym.


Tak wiec - zaczelysmy sie stroic. Jak to kobiety - silna 5-cio osobowa ekipa - po odwiedzeniu prysznica i wdzianiu podstawowych elementow naszych kostiumow, spotkalysmy sie w "Aufenhaltraum" aby za pomoca zarowno bardziej (kredki, szminki, grzebienie, gumki, lakier do paznokci) jak i mniej typowych elementow (wstazki do kwiatow, szczoteczki do czyszczenia fajek), w rytmie szampana i radia, dokonczyc Dziela. I o czywiscie mialysmy przy tym tyle radosci, ze nawet nie chcialo nam sie juz wlasciwie na ten bal za bardzo ruszac. Ale jakiz sens mialyby wtedy nasze wysilki? Tak wiec poszlysmy.


Udalo nam sie wybrac okolo 23, co - jak sie pozniej okazalo - wcale nie bylo az tak pozna pora. W autobusie pelno. Wszyscy przebrani i ewidentnie po premedykacji. Smiech, gwar i strumienie wedrujace z flaszek do kubkow - i dalej do ust.

"Jak to wlasciwie bedzie wygladalo?" - zapytala jedna z kolezanek, gdy stanelysmy przed hala reprezentacyjna Moguncji - "Pewnie jak taka dyskoteka?" . Zadna z nas tego do konca nie wiedziala, ale wlasnie takiej mniej-wiecej formy sie spodziewalysmy. Kolorowe przeblyski widoczne przez sciane z przyciemnianego szkla raczej nas w tym utwierdzily.


Lumpenball:


Weszlysmy. Przystanek numer 1: szatnia. 1,5 euro. Rzut oka do okola - nie wyglada na te przynajmniej 5 tys. ludzi, ktore tu powinno sie znalezc (oszacowane przed wejsciem na podstawie numeru biletu - 4887). Jednakze walcowaty twor, we wnetrzu ktorego zdeponowalysmy nasza odziez skutecznie oddziela czesc "wejsciowa" od reszty tworzac po bokach dwa szerokie przejscia. Muzyka po naszej stronie wlasnie umilkla zanim zdazylam sie zastanowic jak wlasciwie ja sklasyfikowac.

Przechodzimy dalej. Pojemnosc hali znacznie przekracza jej zapelnienie czynnikiem ludzkim. Przy suficie jakies swiatelka. Poza tym nic. Zadnej dekoracji czy jakiejkolwiek zewnetrznej oznaki karnawalu - ale za to kazdy przebrany. W wiekszosci za "kapstadt". Wizualnie lokalizujemy glowne punkty zwiekszonej gestosci zaludnienia: OK, czyli tam koncentruje sie zabawa. Ruszamy.

Katharina prowadzi. Przystanek numer 2: bar. Docieramy do niego poprzez labirynt utworzony przez stoliki i tlumek, zaciesniajacy sie w poblizu wodopoju oraz nieodleglej sceny. Najtanszy napoj: 3 euro. To moze pozniej. Katharina nie ma takich obiekcji. Dobiegajace nas dzwieki sklasyfikowac mozna najblizej w okolicach naszego disco-polo. Idziemy poszukac czegos innego.

Calkiem przyjemnie brzmi melodia plynaca z kolejnego podwyzszenia. Przypomina mi szante, ktora kiedys slyszalam. Czas tanczyc! Dziewczyny nie. Mimo to probuje. Po raz pierwszy tego wieczora w ostatniej chwili unikam upadku w wyniku poslizgu na resztkach rozbitej butelki. Muzyka sie zmienia. Przywodzi na mysl cos pomiedzy country a pop. Co teraz? Na razie czekamy na Katharine. Zaraz wroci, tylko zobaczyla gdzies kolezanke.

Wiec szukamy muzyki. Po drodze bar jeszcze raz. Disco-polo ma chwilowo przerwe. Idziemy w okolice wejscia. Tam przynajmniej mieli jakas gitare. Na parapecie nieczynnych okienek szatnii siedza tlumy. Jedyne miejsce gdzie mozna poza (cieszacymi sie niemniejszym powodzeniem) stolami oddzielajacymi handlarzy gadzetami od reszty. Muzycy sie stroja. Dziewczyny o czyms rozmawiaja. Trace watek.

Ruszam na samotny spacer. Moze jednak cos sie znajdzie. Coraz wiecej szkla na podlodze. Zaczynam sie powaznie obawiac o moje szpilki. Trzeba bylo nie zostawiac glanow w szatnii. Mam wrazenie, ze slysze Glorie Gaynor. Milknie niedlugo po tym jak docieram do wlasciwej sceny. Powraca disco-polo. Zimno. Juz mi sie nawet nie chce pic. Zimno. Snuje sie bez celu.

I wtedy ich zobaczylam. Nie bylam jedyna osoba zbyt trzezwa na ta impreze. Bylo ich trzech. Stali niedbale opierajac sie o sciane. Od czasu do czasu przesluzgujac wzrokiem po otoczeniu. W czerwonych barwach swojego zakonu: Joanici. Jeden z nich zamienil kilka slow z krotkofalowka. Wyprostowali sie i oddalili niespiesznym krokiem w sobie tylko znanym kierunku. Od niechcenia zarzucajac na ramie czerwona ratownicza torbe. Czego bym w tym momencie nie dala, aby sie z nimi zamienic...

- "Gdzie Ty bylas, wszedzie Cie szukalysmy! "- uslyszalam za soba glos Kathariny - "Nie oddalaj sie od nas, bo potem nie wiemy czy cos Ci sie nie stalo!"


The last hope:


- "W kazdym razie w podziemiach jest jeszcze jedna scena. Wlasnie idziemy jej poszukac". Schody okazaly sie sasiadowac z Countrypodobnymi dzwiekami. Nad nimi kartka formatu A4 gloszaca "Spelunkenparty" - brzymi super. Na schodach dwie pielgrzymki: jedna w dol, druga w gore. Przylaczamy sie do pierwszej i po nie dlugiej chwili dobiega nas cos na ksztalt kosmicznego techno. I wita nas absolutna jasnosc. Oraz swiadomosc, ze owe pozornie dwie pielgrzymki sa w gruncie rzeczy jedna i ta sama.



Rozwiazanie akcji:


Zdecydowalam: ja wracam. Moze uratuje cos jeszcze z "wieczora". Dziewczyny zostaja jeszcze w nadziei, ze "jeszcze sie poprawi". Wracaja dwie godzyny pozniej.


Epilog:


Natepnego ranka Kasia spotkala kolezanke z kutursu jezykowego - Stephanie:

- No czesc, co slychac?

- A wiesz, bylam wczoraj na najlepszej imprezie mojego zycia! Tanczylam od 22 do 6 rano!!! Totalnie za darmo! W miescie byla taka scena z muzyka.


poniedziałek, 21 stycznia 2008

Akademik


Akademiki zawsze byly dla mnie miejscem z mitow i legend. Kojarzyly mi sie z dogodna lokalizacja (pozniejszym wstawaniem na zajecia i latwiejszym powrotem noca). Z tlumem. Zdezelowanymi windami. Wspolnymi kuchniami - gdzie kazdy kazdemu zaglada do garnka. Zmeczonym zyciem pokutnikiem w okienku (z mina mowiaca: "za jakie grzechy?") legitymujacym wszystkich usilujacyh przekroczyc bramy pieklo-raju. Wiecznym gwarem, lub (zadziej) cisza jak makiem zasial, przerywana tylko szelestem tysiecy kartek. I oczywiscie z imprezami, ktore nie moglyby sie wydarzyc w zadnym innym miejscu na swiecie.

Nigdy natomiast w zadnym nie mieszkalam. Nie wiem jak to jest dzielic pokoj u obca osoba. Odbierac poczte u portiera. Tolerowac tlumy ludzi przewijajacych sie nad glowa do wczesnych godzin rannych i usilujacych zostawic gdzies swoje torebki, bo na pietrze jest impreza. Zapisywac sie na pralke z tygodniowym wyprzedzeniem. Skolowacialym jezykiem usilowac przetlumaczyc panowi w okienku od ktorego wlasciwie pokoju klucz chcialabym dostac. Przelewac 5 zlotych na jakies subkonto i biegac z zaswiadczeniem do administracji, by ktos mogl zostac u mnie na noc.

Bo w Niemczech akademiki dzialaja troszeczke inaczej.

Pierwsza roznice widac przy wejsciu: drzwi sa zatrzasniete. Nie ma czegos takiego jak portiernia. Aby wejsc trzeba... miec klucz. Ma go kazdy mieszkaniec. Po tewej lablica 1x2m z przyciskami opisanymi cyframi. Domofon. Tak sie wchodzi do akademikow, w ktorych sie nie mieszka. Zwykle przy wejsciu znajduja sie tez skrzynki na listy, ale tutaj sa one akurat nad barem.

W moim akademiku sa dwie windy. Ta po prawej, mniejsza, jest zdecydowanie reprezentacyjna - stalowe wnetrze, ladne lustro - ta po lewej - reprezentatywna. Jej wlasciwe wnetrze wyglada prawdopodobnie tak samo jak w przypadku tej drugiej, ale trudno to jednoznacznie stwierdzic, bo wylozona jest cala ok. 2-centymetrowa plyta, pokryta roznego rodzaju tworczoscia mieszkancow. W kacie sklebiony, szary papier toaletowy - podstawowy surowiec akademika, wykorzystywany do wszystkiego, dostepny powszechnie w toaletach. Do wlasciwego uzytku - niestety - nie zdatny. Swieci za to swe tryumfy po kuchniach wszystkich pieter.

Korytarz. Cytrynowa zolc pokryta kurzem. Mielismy szczescie. Pietra nieparzyste skazane zostaly na roz. Kiedy tu przyjechalam pod scianami lezalu stosy desek a sufit ozdabialy girlandy kabli. W okolicach Swieta Zmarlych pojawili sie jednak Medrcy W Bieli i tajemnymi metodami (obejmujacymi m. in. zaklinanie duchow drewna Podniebnym Tancem Z Drabinami i skomplikowane inkantacje, oparte na Wszechpoteznym Slowie "Kuurrrrrwa!") zmusili deski do lewitacji i prejecia koloru ich szat. Zadanie musialo byc wysoce skomplikowane i wymagac nieposledniej mocy, co kilka dni bowiem Medrcy pojawiaja sie na chwile, by - dla pewnosci - wzmocnic swoje dzielo dodatkowymi zakleciami.

Kuchnia. Swiatynia Chaosu. Entropia siega nieskonczonosci. Niezaleznie wysilku (W) wlozonego aby ja ujarzmic.

Z kuchni przechodzi sie do pokoju dziennego. Lawa, stare sofy, zdezelowane fotele, kilka stolow, rozpadajace sie krzesla: 20 m² ex-Stajni Augiasza. Dokonalysmy swojego czasu heroicznego czynu podniesienia jego walorow higienicznych. Bez narazania na szkody okolicznych ekosystemow wodnych. Najbardziej zaskakujacy jest fakt, ze w przeciwienstwie do kuchni, w pokoju stan ten - pomimo uplywu miesiecy - wydaje sie utrzymywac. Nawet stoly od czasu do czasu same sie wycieraja.

Pokoj. 11 m² swobody. Proste lozko (z materacem), szafa, krzeslo, stol, regal, umywalka. I lodowka. Wszystko co potrzebne do zycia.

piątek, 11 stycznia 2008

Ktos twierdzi, ze Niemcy nie maja poczucia humoru?


Egzamin z ginekologii wyznaczyli mi na 14-go lutego.