piątek, 30 listopada 2007
Codzienny spacer
Najkrotsza droga z Universität do Unikliniken wiedzie przez Hauptfriedhof.
Ironia, czy Memento morii?
___________________
der Friedhof - cmentarz
haupt - glowny
środa, 28 listopada 2007
Poranek
8.00
Wylaczam budzik. Zaraz wstane. Za chwileczke...
8.30
O, przysnelam. Slychac krzatanine - Pani W Chustce szaleje w kuchni z mopem. Zaraz przeniesie sie do lazienki. Nie ma sensu teraz wstawac. I tak sie nie umyje.
9.00
Wstaje. Cholera. Pozno. Trzeba bylo sie zebrac i zdazyc przed sprzataniem. Boze jak ja wygladam! Co wlasciwie przydarzylo sie w nocy moim wlosom? Tornado?
No nic. Narzucam szlafroczek (rozowy) i wychodze z pokoju. Slysze gromkie "hallo!" i zdazam jeszcze odpowiedziec zanim Monica - Amerykanka - znika zupelnie za drzwiami sasiedniego pokoju. Ma na sobie ladna, pasiasta pizamke. Z zadowoleniem stwierdzam jednak, ze stan jej fryzury nie jest wiele lepszy niz mojej.
Ide pod prysznic. Po drodze mijam kolejnego sasiada - jak zawsze usmiechnietego (choc nieco ziewajacego) - Niemca w brzydkim szarym szlafroku. Kto by zwracal uwage na tak nieistotne drobiazgi?
Zblizam sie do celu. Slysze odglos strumieni wody opadajacych na plytki dochodzacy z "meskiej" lazienki. (Podzial calkowicie umowny, zaznaczony na drzwiach markerem i wycinkami z czasopism; zasadniczo sprowadza sie do tego, ze oni nie korzystaja z naszej.) Skrecam do "damskiej". Nie wiem dlaczego wszyscy wola tamta ale mnie to pasuje.
Otwieram drzwi i zderzam sie z nastepna fabryka testosteronu, z nonszalancja przytrzymujaca poly dlugiego do ziemii, ciemnogranatowego szlafroka z grubej froty, wykonczonego zlotym, antycznym ornamentem. "Entschuldig...aaa, to Ty!" - Warszawiak z zadowoleniem przechodzi na dialekt znad Wisly - i nieco mniej oficjalne maniery - "Niestety musze Cie zmartwic" - wskazuje rozlozone pod prysznicem wlasne kapielowe utensylia. "Sorry" - dodaje na widok mojej miny pt. >>zamorduje<< -"Ale spoooko; ja sie szybko kapie".
9:10
Wracam do pokoju. Wlaczam radio. Parze kawe. Sprawdzam co z zawartosci mojej lodowki nadaje sie jeszcze do spozycia.
9:15
Slysze rozlegajace sie po korytarzu wymowne "klap-klap" - wychylam glowe - moj sasiad, Chinczyk (granatowy, lekko sprany, szlafrok, bez niepotrzebnych ozdob) wraca do pokoju trzymajac w reku miske ze swiezo przeprana odzieza, z kazdym krokiem wyciskajac z obuwia jeszcze troche wody. Nie namyslajac sie dlugo chwytam szampon, recznik i biegne pod prysznic - zanim znowu ktos go zajmie.
Wracam do pokoju. Jest 9:35.
Znowu sie spoznie na psychosomatyke.
_________________________
Tydzien pozniej - okolo godz. 9:00
Wychodze z toalety - patrze - na drzwiach prysznica wisi czerwony szlafroczek
- Hallo Monica!
- Yhmm... hallo...
wtorek, 27 listopada 2007
środa, 21 listopada 2007
Kulturshock
Kulturshock to zjawisko, ktore - w mniej lub bardziej nasilony sposob - przezywa kazdy, kto na dluzej wyjezdza za granice. Sklada sie na nie 5 kolejnych faz, przebiegajacych wzdluz krzywej zblizonej ksztaltem do litery U. Hustawka nastrojow prowadzi od euforii, poprzez niechec wobec nowego miejsca i panujacych tam zwyczajow - poczucie obcosci, wylienowanie - serie drobnych i powazniejszych nieporozumien - az do Zrozumienia i pojecia sensu swojej odmiennosci - ktore dopiero prowadzi do asymilacji.
Moj prywatny Kulturshok przebiega w rytm zmian zawartosci lodowki. I czasu przeznaczanego na zadbanie o posilek.
I w mysl odkrywania sensu maksymy: "Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce."
Moj prywatny Kulturshok przebiega w rytm zmian zawartosci lodowki. I czasu przeznaczanego na zadbanie o posilek.
I w mysl odkrywania sensu maksymy: "Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce."
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)