środa, 12 grudnia 2007
Slogan reklamowy Badenii-Wurttembergii
Baden-Württemberg:
Wir können alles. Außer Hochdeutsch.
_____________________________
Badenia-Wurttembergia
Potrafimy wszystko. Z wyjatkiem Niemieckiego.
(Hochdeutsch oznacza jezyk wysoki, oficjalny, czyli cos czym mowi sie w urzedach, telewizji, albo czym usiluja mowic obcokrajowcy. Normalnie w Niemczech mowi sie dialektami.)
poniedziałek, 3 grudnia 2007
Ordnung must sein!
Stereotypy - wszyscy jestesmy swiadomi ich istnienia, nie przypuszczamy jednak, jak wiele naszej "wiedzy" nt. innych nalezaloby wlozyc miedzy bajki. Zwykle zdajemy sobie sprawe, ze legendarna skaposc Szkotow czy zatrwazajaca glupota przedstawicieli prawa nie znajduja dokladnego odwzorowania w rzeczywistosci. Ktozby jednak przypuszczal, ze takim samym mitem moze sie okazac... niemiecie umilowanie porzadku!
Mieszkancy tutejszych akademikow dochodza natomiast do wniosku, ze to polskie kobiety maja jakas niezrozumiala obsesje na punkcie porzadku, czystosci i higieny. Wszystkim nam po kolei przyklejaja taka etykietke.
Ale co ja za to moge, ze widok polcentymetrowej warstwy blota na szybie budzi we mnie agresje?
Oni zas nie moga pojac, jak ktos moze dobrowolnie poswiecic 10 minut z zyciorysu na przywrocenie oknu jego podstawowej funkcji - ukazywania swiata.
sobota, 1 grudnia 2007
piątek, 30 listopada 2007
Codzienny spacer
Najkrotsza droga z Universität do Unikliniken wiedzie przez Hauptfriedhof.
Ironia, czy Memento morii?
___________________
der Friedhof - cmentarz
haupt - glowny
środa, 28 listopada 2007
Poranek
8.00
Wylaczam budzik. Zaraz wstane. Za chwileczke...
8.30
O, przysnelam. Slychac krzatanine - Pani W Chustce szaleje w kuchni z mopem. Zaraz przeniesie sie do lazienki. Nie ma sensu teraz wstawac. I tak sie nie umyje.
9.00
Wstaje. Cholera. Pozno. Trzeba bylo sie zebrac i zdazyc przed sprzataniem. Boze jak ja wygladam! Co wlasciwie przydarzylo sie w nocy moim wlosom? Tornado?
No nic. Narzucam szlafroczek (rozowy) i wychodze z pokoju. Slysze gromkie "hallo!" i zdazam jeszcze odpowiedziec zanim Monica - Amerykanka - znika zupelnie za drzwiami sasiedniego pokoju. Ma na sobie ladna, pasiasta pizamke. Z zadowoleniem stwierdzam jednak, ze stan jej fryzury nie jest wiele lepszy niz mojej.
Ide pod prysznic. Po drodze mijam kolejnego sasiada - jak zawsze usmiechnietego (choc nieco ziewajacego) - Niemca w brzydkim szarym szlafroku. Kto by zwracal uwage na tak nieistotne drobiazgi?
Zblizam sie do celu. Slysze odglos strumieni wody opadajacych na plytki dochodzacy z "meskiej" lazienki. (Podzial calkowicie umowny, zaznaczony na drzwiach markerem i wycinkami z czasopism; zasadniczo sprowadza sie do tego, ze oni nie korzystaja z naszej.) Skrecam do "damskiej". Nie wiem dlaczego wszyscy wola tamta ale mnie to pasuje.
Otwieram drzwi i zderzam sie z nastepna fabryka testosteronu, z nonszalancja przytrzymujaca poly dlugiego do ziemii, ciemnogranatowego szlafroka z grubej froty, wykonczonego zlotym, antycznym ornamentem. "Entschuldig...aaa, to Ty!" - Warszawiak z zadowoleniem przechodzi na dialekt znad Wisly - i nieco mniej oficjalne maniery - "Niestety musze Cie zmartwic" - wskazuje rozlozone pod prysznicem wlasne kapielowe utensylia. "Sorry" - dodaje na widok mojej miny pt. >>zamorduje<< -"Ale spoooko; ja sie szybko kapie".
9:10
Wracam do pokoju. Wlaczam radio. Parze kawe. Sprawdzam co z zawartosci mojej lodowki nadaje sie jeszcze do spozycia.
9:15
Slysze rozlegajace sie po korytarzu wymowne "klap-klap" - wychylam glowe - moj sasiad, Chinczyk (granatowy, lekko sprany, szlafrok, bez niepotrzebnych ozdob) wraca do pokoju trzymajac w reku miske ze swiezo przeprana odzieza, z kazdym krokiem wyciskajac z obuwia jeszcze troche wody. Nie namyslajac sie dlugo chwytam szampon, recznik i biegne pod prysznic - zanim znowu ktos go zajmie.
Wracam do pokoju. Jest 9:35.
Znowu sie spoznie na psychosomatyke.
_________________________
Tydzien pozniej - okolo godz. 9:00
Wychodze z toalety - patrze - na drzwiach prysznica wisi czerwony szlafroczek
- Hallo Monica!
- Yhmm... hallo...
wtorek, 27 listopada 2007
środa, 21 listopada 2007
Kulturshock
Kulturshock to zjawisko, ktore - w mniej lub bardziej nasilony sposob - przezywa kazdy, kto na dluzej wyjezdza za granice. Sklada sie na nie 5 kolejnych faz, przebiegajacych wzdluz krzywej zblizonej ksztaltem do litery U. Hustawka nastrojow prowadzi od euforii, poprzez niechec wobec nowego miejsca i panujacych tam zwyczajow - poczucie obcosci, wylienowanie - serie drobnych i powazniejszych nieporozumien - az do Zrozumienia i pojecia sensu swojej odmiennosci - ktore dopiero prowadzi do asymilacji.
Moj prywatny Kulturshok przebiega w rytm zmian zawartosci lodowki. I czasu przeznaczanego na zadbanie o posilek.
I w mysl odkrywania sensu maksymy: "Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce."
Moj prywatny Kulturshok przebiega w rytm zmian zawartosci lodowki. I czasu przeznaczanego na zadbanie o posilek.
I w mysl odkrywania sensu maksymy: "Nie można uciec od samego siebie przenosząc się z miejsca na miejsce."
wtorek, 23 października 2007
Zagranica...
Tak wiec wybralam sie na Wyprawe Zycia, by poznac Inna Kulture i zmierzyc sie z moimi jezykowymi (nie)umiejetnosciami... Rosjanie ponoc mawiaja: "Kura nie ptica, a Polska nie zagranica"... jakze czesto przypomina mi sie tutaj to przyslowie...
Poniedzialkowy poranek: wychodze pospiesznie z akademika usilujac zdazyc na pierwsze zajecia z przedmiotu zwanego Deutsch als Fremdsprache (Niemiecki jako jezyk obcy) i wpadam na mokrowlosa bladynke prawie wybiegajaca z budynku obok:
- Gehst du auch auf dem Sprachkurs?* - Spytalam
- Ja, ich bin auf Mittelstufe I
- Ich auch! Ich heiße Marta
- Ich heiße Malgosia
chwila ciszy
- No, tosmy sobie pogadaly...
Cieple jesienne popoludnie, maly placyk we Frankfurcie, w poblizu Instytutu Goethego: postanowilysmy z Marysia kupic cos warzywek i moze jakies jajka...
- Bitte zehn Eier**
- Und welche Größe?
- Hmm...
- Pani pytala jaki chcesz rozmiar (Marysia)
- Tak, wiem, zrozumialam. Tylko wlasnie sie zastanawiam... Nie wiem, moze te mniejsze? Hmm... Also ...
- To tych mniejszych, tak?
Innym razem wracam na chwile do akademika by zastac caly korytarz w dziwnym bialym pyle, z jakims bialo odzianym gosciem w centrum tego chaosu. No nic, robi cos to niech robi. Wypilam herbatke, zagryzlam kanapka i wypadlam jak przeciag, by biec na nastepne zajecia. Nagle zwatpilam, uslyszawszy cos brzmiacego dziwnie swojsko - rozgladam sie - tylko ten facet - halucynacje sluchowe, czy co? No nic, pytam wiec
- Haben Sie etwas gesagt?***
- Noo, mowie, zebys mnie tu nie straszyla.
(Nastepnego dnia obudzila mnie stara, dobra, polska kuurrrwa, z rzadka przerywana odglosem wiertarki)
Taka to zagranica.
____________________
*
- Idziesz na kurs jezykowy?
- Tak, jestem na Mittelstufe I (poziom)
- Ja tez! Mam na imie Marta
- A ja mam na imie Malgosia
**
- Poprosze 10 jajek
- Jaki rozmiar?
***
- Powiedzial Pan cos?
Poniedzialkowy poranek: wychodze pospiesznie z akademika usilujac zdazyc na pierwsze zajecia z przedmiotu zwanego Deutsch als Fremdsprache (Niemiecki jako jezyk obcy) i wpadam na mokrowlosa bladynke prawie wybiegajaca z budynku obok:
- Gehst du auch auf dem Sprachkurs?* - Spytalam
- Ja, ich bin auf Mittelstufe I
- Ich auch! Ich heiße Marta
- Ich heiße Malgosia
chwila ciszy
- No, tosmy sobie pogadaly...
Cieple jesienne popoludnie, maly placyk we Frankfurcie, w poblizu Instytutu Goethego: postanowilysmy z Marysia kupic cos warzywek i moze jakies jajka...
- Bitte zehn Eier**
- Und welche Größe?
- Hmm...
- Pani pytala jaki chcesz rozmiar (Marysia)
- Tak, wiem, zrozumialam. Tylko wlasnie sie zastanawiam... Nie wiem, moze te mniejsze? Hmm... Also ...
- To tych mniejszych, tak?
Innym razem wracam na chwile do akademika by zastac caly korytarz w dziwnym bialym pyle, z jakims bialo odzianym gosciem w centrum tego chaosu. No nic, robi cos to niech robi. Wypilam herbatke, zagryzlam kanapka i wypadlam jak przeciag, by biec na nastepne zajecia. Nagle zwatpilam, uslyszawszy cos brzmiacego dziwnie swojsko - rozgladam sie - tylko ten facet - halucynacje sluchowe, czy co? No nic, pytam wiec
- Haben Sie etwas gesagt?***
- Noo, mowie, zebys mnie tu nie straszyla.
(Nastepnego dnia obudzila mnie stara, dobra, polska kuurrrwa, z rzadka przerywana odglosem wiertarki)
Taka to zagranica.
____________________
*
- Idziesz na kurs jezykowy?
- Tak, jestem na Mittelstufe I (poziom)
- Ja tez! Mam na imie Marta
- A ja mam na imie Malgosia
**
- Poprosze 10 jajek
- Jaki rozmiar?
***
- Powiedzial Pan cos?
niedziela, 29 lipca 2007
Nauczycielka życia
"Gute Schweine isst alles" - takie podsumowanie dociekania na temat istnienia potrawy, której nie lubię wprawiło mnie w osłupienie. Jak to możliwe, że po tylu latach, nadal pokutuje tu nazistowskie przekonanie, że Polacy są równi świniom? "Dobra świnia zjada wszystko - powtórzyła Heidi, widząc zdumienie na mojej twarzy - tak się u nas mówi". Dopiero w tym momencie przypomniałam sobie, iż - znając moje plany na najbliższy semestr - od kilku dni przybliżała mi niemieckie powiedzenia i idiomy.
Chcąc, nie chcąc - my, Polacy, żyjemy Historią.
Przez 12 lat obowiązkowej edukacji wpaja nam się przede wszystkim dziedzictwo ostatnich dwóch stuleci; stawia za przykład niewielu poznanych i niezliczone rzesze bezimiennych Bohaterów poświęcających swoje życie w by zachować naszą Kulturę, ochronić ją przed atakami najeźdźców.
Uczymy się wierzyć, że to nasze dziedzictwo jest najbogatsze i najlepsze, a inne narody nie stworzyły prawie nic godnego uwagi (Dante czy Goethe stanowią tu jedynie chlubne wyjątki).
Dorastamy w przekonaniu, że naszą Święta Misją, zadaniem, jest zachowanie "Polskości" - cokolwiek miała by ona oznaczać... naszym orężem zaś spryt, mocna głowa i ułańska wprost fantazja.
A Niemcy?
Skąpi, bez polotu; z obsesją porządku i praworządności... sfrustrowani, iż pomimo wieków starań, nie potrafią ujarzmić Polskiego Ducha. Krzyżacy, Prusacy czy Hitlerowcy - taki obraz wyłania się z lekcji Historii czy Literatury.
"Stara już jestem, dziewięćdziesiąt lat. Dziewięćdziesiąt i jeden" - zagadnęła raz babcia mojej niemieckiej gospodyni - "Ale jak byłam młoda, to też pracowałam w szpitalu, jako ochotniczka. Wszystko tam robiłam. A potem, kiedy wybuchła wojna, przyszło SS i mnie zabrało. Moja pierwsza córka urodziła się w więzieniu."
piątek, 6 lipca 2007
Kto mi dał skrzydła?
Człowiek - gdy przebywa zbyt długo w jednym miejscu - gnuśnieje.
Przyzwyczaja się do świata.
Nawet jeśli nie do końca akceptuje to, co widzi dookoła.
Staje się niewolnikiem nawyków.
Śmiertelna rutyna...
A podróż?
Podróże mają w sobie coś niezwykłego; jakąś niepojętą magię, która sprawia, że już samo myślenie o nich, planowanie, czyni w umyśle spustoszenie podobne do nagłego przeciągu w pokrytym wiekowym kurzem tysiącletnim archiwum...
Niesamowite wręcz poczucie wolności.
Przyzwyczaja się do świata.
Nawet jeśli nie do końca akceptuje to, co widzi dookoła.
Staje się niewolnikiem nawyków.
Śmiertelna rutyna...
A podróż?
Podróże mają w sobie coś niezwykłego; jakąś niepojętą magię, która sprawia, że już samo myślenie o nich, planowanie, czyni w umyśle spustoszenie podobne do nagłego przeciągu w pokrytym wiekowym kurzem tysiącletnim archiwum...
Niesamowite wręcz poczucie wolności.
piątek, 18 maja 2007
Początek
Tak więc założyłam bloga... zawsze się zastanawiałam... nie, nie zawsze, na początku nie mogłam pojąć: cóż to za pomysł, by prowadzić "internetowy pamiętnik"; co powoduje, że ludzie takowe zakładają? Czyżby to jakiś emocjonalny ekshibicjonizm?
To było dawno. A teraz założyłam własnego. Po wielu miesiącach myślenia: a gdybym miała bloga, napisałabym tak... Czyż jestem w takim razie mentalną ekshibicjonistką?
To było dawno. A teraz założyłam własnego. Po wielu miesiącach myślenia: a gdybym miała bloga, napisałabym tak... Czyż jestem w takim razie mentalną ekshibicjonistką?
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)